Każdego dnia uchodźcy wybierają się w podróż, która uchronić ma ich przed złem. W tym samym czasie każdy z nas dokonuje jakiegoś wyboru. Uciekamy przed strachem, krzykiem, smutkiem. Czasem także przed samym sobą. I okazuje się, że emigrantami są nie tylko ci, którzy przeprawiają się przez morze, ale i my sami.
Wszystko zaczyna się od Ravela
Najnowszy – siódmy już – spektakl Mikołaja Mikołajczyka i Grupy Spektaklowej GS Zakrzewo łączy w sobie dwa główne wątki: „Bolero” Ravela oraz kwestie uchodźcze. Podobnie jak w poprzednich pracach artysty strukturę spektaklu tworzy taniec, muzyka, tekst oraz środki wizualne. „Projekt: Bolero” jednak odznacza się dużą dojrzałością – nie tylko w podejściu do tematu, ale także jeśli chodzi o kompozycję dzieła. Mimo że, co charakterystyczne u Mikołajczyka, całość złożona jest z luźnych impresji, a twórca nie zarysowuje wyraźnej linii fabularnej, poszczególne tematy uwypuklone są bardzo, pozostając przy tym w pełni emocjonalnymi nośnikami.
Klimat spektaklu udziela się już na samym początku, kiedy wchodzimy do sali. Muzyczna improwizacja trwa, na scenie znajduje się instalacja z dmuchanych kółek, a jeden z aktorów rozkłada w przestrzeni papierowe łódki. Sielankowy nastrój zostaje jednak po chwili zaburzony, kiedy zaczynają pojawiać się kolejni występujący. Każdy z kolorowym malowidłem na twarzy, jak gdyby byli jednym plemieniem, tworzą integralną całość. W pewien sposób dekonstruują zastany świat, budują go jednak na nowo, „po swojemu”. Widoczne jest to bardzo w kolejnej scenie – najbardziej wyczerpującej w całym spektaklu.
„Bolero” Maurice’a Ravela to dzieło ponadczasowe i znane na całym świecie. Kilkanaście dźwięków powtarza się z mniejszą lub większą dynamiką, tworząc kompozycję o charakterze wariacji. Żeby jednak pisać o tym, w jaki sposób potraktował je Mikołajczyk, nie sposób nie wspomnieć najważniejszej choreografii, jaka powstała do dzieła Ravela. W 1961 roku w Brukseli miała miejsce premiera „Bolera” w interpretacji Maurice’a Bejarta, opartej na matematycznej perfekcji. Mikołajczyk, idąc w ślady Bejarta rozpoczyna wykonywanie swego tańca w ciemności, stopniowo rozświetlając scenę. W przypadku 56-letniej już choreografii powoli widoczne staje się ciało tancerza-solisty, do którego dopiero po kilku minutach dołącza reszta zespołu. Utrzymanie uwagi widza zależne jest tylko od niego – idealnego ułożenia rąk i dłoni, odpowiedniego rytmu pulsowania ciała, matematycznej precyzji.
Mikołajczyk przed publicznością postawił natomiast cały zespół: 21 osób przez 14 minut wykonuje taniec oparty na repetycji. Początkowo wydawałoby się, że choreografia ta jest prosta – to jedynie kilka ruchów, które może wykonać każdy. Cztery kroki do przodu i do tyłu, podskok, pozycja z podniesieniem ręki i nogi, przesunięcie w prawo i w lewo, a potem jeszcze zarysowanie w przestrzeni kwadratu – z odpowiednim rozłożeniem rąk i nóg. Podobnie jak Bejart, Mikołajczyk także stosuje gesty oparte na jak największym wysunięciu kończyn z korpusu oraz ich odpowiednim napięciu, utrzymując przy ich wykonywaniu tempo wyznaczone przez Ravela. Przez to ruch – początkowo wydający się prostym, staje się wyzwaniem. Powtarzanie kilkuelementowej sekwencji przez 14 minut okazuje się skomplikowane, jest przekraczaniem ograniczeń własnego ciała, które w pewnym momencie odmawia posłuszeństwa. Cały zespół jednak – zarówno młodzi jak i starsi, walczą do końca, ich ciała stają się piękne w swojej niemocy, którą przekraczają.
Choreografia Mikołajczyka – ostra i wyrazista, nie powstała jedynie po to, by przekraczać granice własnych słabości. Wszyscy występujący wykonują ją ubrani w błękitno-turkusowe kamizelki z pomarańczowymi wstawkami z boków. Dzięki temu wyglądają niczym morze, ruch ich ciał symbolizuje fale (których istnienie związane jest z własnym rytmem, pojawiającymi się przypływami i odpływami). Towarzysząca tańcowi muzyka Ravela zaznacza, kiedy są one spokojniejsze, a kiedy zaczynają być niebezpieczne. Pomarańczowy materiał przypomina natomiast bojki i pontony, ratujące przeprawiających się przez morze. A jeśli to właśnie są uchodźcy, którzy płyną do lepszego świata? Poprzez taki zabieg Mikołajczyk wartościuje znaczenie samego procesu przeprawy, sugerując jak bardzo nie dostrzegamy jej trudności oraz wagi. Płyną wszyscy razem: Maryla, Ula, Ala, Lusia, Jurek, Jasiu, Janusz, Danka, Gienia, Bodziu, Janek, Edziu, Ada, Kinga, Hubert, Pamela, Klaudia, Justyna, Edyta, Łukasz, Mikołaj. Z malowidłami na twarzy, niczym jedno plemię, walczą do końca. Pokazują przy tym, że ich siła tkwi w zbiorowości, we wspólnym przeżywaniu i pokonywaniu ograniczeń. Choreograf ustawił ich tak umiejętnie, że każdy z nich przyciąga uwagę, nie ma podziału na starszych i młodszych, na bardziej czy mniej sprawnych. To po prostu jedność.
Willkommen
Motyw przeprawy nie znika wraz z taktami „Bolera”, pojawia się także w kolejnej scenie. Pochodząca z przedwojennego filmu „Zapomniana melodia” piosenka „Ach, jak przyjemnie” Henryka Warsa i Ludwika Starskiego wykonywana jest przez seniorów niczym hymn morskiej przeprawy. Szczęśliwi, w trykotach w biało-granatowe pasy przypominają uzdrowiskową grupę, wypływającą na morze w celach rekreacyjnych. W kontekście całego spektaklu można mieć jednak wrażenie, że to pewnego rodzaju przedłużenie poprzedniej sekwencji. Jest przyjemnie, kiedy się emigruje z myślą o lepszym życiu. „I tak uroczo, tak ochoczo serce bije w takt”, kiedy wszyscy wyruszają w tę podróż. Mikołajczyk po raz kolejny pokazuje jednak, że jest twórcą, dla którego precyzja jest bardzo ważna. Rozmieszcza seniorów w przestrzeni po diagonalu, przez co zapełnia ją, dając jednocześnie wrażenie uwypuklenia powstałej linii, wzdłuż której siedzą artyści. Cały utwór podzielony został na kilka części, reżyser rozłożył go na kilka odcinków, równych taktom melodii. Wydawanie odgłosów, wiosłowanie, śpiew poszczególnych wersów – wszystko na tu swoją ustaloną długość, a każde opóźnienie powoduje wybicie z rytmu.
Nieco inaczej wygląda podróż młodzieży. Oni też wydają się płynąć w swoim tańcu, któremu towarzyszy „Bolero” w wykonaniu Urszuli Dudziak. Mimo że tempo, w jakim wykonują choreografię nie jest zbyt szybkie, każdy ruch jest zamaszysty, a przez to powinien być wyrazisty. Choć jest ich tylko ósemka, wypełniają sobą całą przestrzeń – raz schodząc do parteru, innym razem przeskakując, szybko zmieniając ułożenie ciała. Co ciekawe, także i tu zaobserwować możemy ruch oparty na wydłużeniu kończyn, choć tym razem ciała tancerzy nie są tak bardzo napięte, sprawiają wrażenie elastycznych. Podobnie jest także w drugim tańcu, który wykonują w dalszej części spektaklu. Afrykańskie melodie towarzyszące mu zdają się sugerować, że oto mamy do czynienia z nieznanym plemieniem, posiadającym swoją kulturę oraz specyfikę ruchu (bardzo dynamiczną, rytmiczną, opartą na energicznych, wymachach, skokach, szybkim pulsowaniu). Czy to emigranci przybywający do Europy, którzy zachować chcą swoją tożsamość? A może to my, Europejczycy jesteśmy dziś imigrantami w stosunku do nieznanych nam kultur? Dlaczego tak się ich boimy?
Po raz kolejny Mikołajczyk idealnie rozplanowuje nie tylko przestrzeń działań scenicznych, ale i zadania, jakie stawia przed swoimi artystami. Nie ma w „Projekcie: Bolero” momentów, kiedy ktoś nie wiedziałby, co ma robić. Każdy ma tu określone zadanie, wykonuje je w dużej lub mniejszej grupie (także solo i w duecie). Dzięki temu poszczególne sekwencje umiejętnie podzielone są na plany gry. Kiedy młodzież tańczy pierwszą ze swoich choreografii, seniorzy stoją przy znajdującej się przy tylnej ścianie instalacji z dmuchanych kół ratunkowych z transparentem z napisem „Willkommen”. W ten sposób pokazują, jak otwarci są na nowo przybyłych, jednoczą się potem z nimi we wspólnym tańcu. Na nagraniu wideo, kończącym tą scenę każdy z nich trzyma kartkę z takim napisem. Mikołajczyk nawiązuje przez to do głośnych na całym świecie akcji społecznych, wyrażających poparcie dla przyjmowania w Europie uchodźców. Pokazuje jak silnym zjawiskiem medialnym są dziś fale imigrantów napływające na Stary Kontynent. W pewnym momencie ważny stał się nie osobisty stosunek do problemu uchodźców, a zdanie zbiorowości, lansowane w przestrzeni publicznej. Nieustanne rozterki – przyjmować czy nie przyjmować? – nie prowokują już dyskusji merytorycznych, są raczej popierane medialnymi hasłami, pod którymi wielu podpisuje się, nie zastanawiając się jednak nad konsekwencjami poszczególnych działań. Reżyser uświadamia, że kwestie uchodźcze nie mogą być rozwiązane jedynie w oparciu o modne slogany, bez odpowiedniej analizy sytuacji społecznej obu ze stron (przyjmujący-przyjmowani).
Jestem imigrantem
„Projekt: Bolero” tworzą zarówno sceny zbiorowe, jak i duety. Muszę przyznać, że kiedy patrzy się na każdego z wykonawców z osobna, ich dojrzałość sceniczna robi wrażenie, a jeszcze większe – ich umiejętności. Są w tym spektaklu „sceny-perełki”(choć musze przyznać, że cały skonstruowany został z bardzo dobrze skrojonych scen). Do jednej z nich zaliczam duet Justyny Kalbaczyk i Huberta Mielke (brawo dla młodego zakrzewianina!). To taniec przeciwieństw, tak bardzo fizycznie różnych, przyciągających się jednak. Oboje przemierzają tylko jeden fragment przestrzeni, lecz całą uwagę skupiać się chce tylko na nich, na ich niewielkich, acz znaczących ruchach. Początkowo tylko on wyraźnie zarysowuje gestem specyfikę swojego ciała, pręży muskuły i ustawia w pozycjach przypominających najznamienitsze męskie sylwetki (na myśl przychodzą mi „Dawid” Michała Anioła czy „Dyskobol” Myrona). Ona jest bardziej bierna, jednak kiedy poruszy choćby dłonią, wyczuwalna jest jej moc. Przez większą część ich „Bolero” jest zbudowane na opozycji męsko-damskich sił, które nie wchodzą ze sobą w interakcje. Może właśnie dlatego cała sekwencja wywołuje wielkie napięcie, czeka się na moment, kiedy dwa ciała połączą się ze sobą. I dzieje się tak przez chwilę, już prawie na sam na koniec. Są drapieżni, instynktownie wyczuwają siebie nawzajem, choć nie ma tu miejsca na dotyk. Perfekcyjne wzmagają w widzu głód, by ta scena trwała dłużej, by ich relacja rozwinęła się jeszcze bardziej.
Drugą „perełką” spektaklu absolutnie nazwać mogę sekwencję rozgrywającą się pomiędzy seniorami, a samym Mikołajczykiem. Artysta dawno nie stworzył tak intymnego klimatu, który byłby przepełniony nieustającym niepokojem. 12 seniorów zatacza krąg, siadają na krzesłach, ubrani w długie spódnice, każdy trzyma maskę z imitacją głowy jakiegoś ze zwierząt. Jest bardzo estetycznie (co zresztą powiedzieć należy o całym spektaklu), jednak od początku wyczuwalne jest napięcie. Mikołajczyk ustawia się w samym środku zacieśnionego kręgu, wydaje się, że będzie jego centralną postacią. Tak się jednak nie dzieje – przez całą sekwencję tancerz walczy o uwagę, walczy by móc istnieć. Towarzysząca mu nostalgiczna muzyka „Warszawy” Davida Bowiego staje się tłem zarówno jego tańca, jak i wypowiedzi seniorów. „Uciekam przed…” – zaczyna każdy z nich. Czy nie jest to nam dobrze znane? Ilu z nas ucieka przed czymś każdego dnia? Przed onkologiem, przed uciekającym czasem, przed zanieczyszczonym powietrzem, przed chęcią zrobienia skoku w bok, przed gwałtem, przed gniewem, przed niepewnością jutra, od złych ludzi, spod łopaty grabarza… wszyscy jesteśmy emigrantami, uciekinierami, uchodźcami. Kiedy mówimy o tych, którzy opuszczają swój kraj w strachu i przeprawiają się przez morze, łatwo przychodzi nam na myśl słowo „spierdalaj” (padające pomiędzy poszczególnymi kwestiami). Ale kiedy chodzi już o nas samych, usprawiedliwiamy nasze lęki i ucieczki dnia codziennego. A przecież wcale nie jesteśmy lepsi od uchodźców politycznych czy wojennych – jako emigranci też uciekamy, też się boimy, mamy ograniczenia, których nie możemy przezwyciężyć. Wypowiadane słowa mają wielką siłę, wystarczą krótkie zdania by wywołać wzruszenie i autorefleksję. Przez teksty próbuje się jednak przebić ruch – piękny i estetyczny, a jednak niepokojący. Mikołajczyk po raz pierwszy założył na siebie tak odważny kostium. Elegancka długa połyskująca sukienka przywodzi na myśl estetykę prac Piny Bausch, a ruch, jaki wykonuje tancerz jeszcze bardziej potwierdza to skojarzenie. Jego ciało nie mówi wprost, jednak staje się bardziej wyraziste niż słowo. Jest w pewnym ruchowym transie, a jednak kontroluje każde spięcie ciała. Jego taniec jest nerwowy, ekspresyjny, nieprzewidywalny. I to właśnie w tym jest siła – jego ciało wydaje się nośnikiem wszystkich niepokojów związanych z emigrowaniem, zataczane przez niego kręgi symbolizują ucieczkę. Jednocześnie widoczna jest zmiana tempa – Mikołajczyk inaczej niż dotychczas przechodzi przez kolejne ruchy, skupia na nich większą uwagę. Każdy gest jest przez to jeszcze bardziej podkreślony. „Uciekam i uciekam” – mówią seniorzy, a w tym samym czasie tancerzem targają silne wstrząsy, podskoki zamieniają się w delikatne poruszenia, by po chwili podnieść ramiona do góry i zatoczyć okrąg. Oni nie walczą ze sobą. Są integralną całością, wyrażających nasz strach przed samymi sobą.
Cykadami dźwięczący świt
W „Projekcie: Bolero” nie brakuje jednak także innego duetu. W swojej sekwencji Edyta Herbuś i Łukasz Rochna symbolizują imigrantów, widoczny jest jednak opozycyjny stosunek do nich reszty występujących. Ona – piękna i uwodząca, przemierza scenę na swoim partnerze, niczym na własnym Cerberze, groźnym i nieujarzmionym. Wyraźnie widać, kto dominuje w tej relacji. Nie ma tu mowy o partnerstwie. Jako imigrantka, wjeżdżająca do obcego kraju w burce na głowie, Herbuś od razu budzi skojarzenie z uchodźcami z dalekiej Syrii. Przez lokalną społeczność przyjmowana jest jednak serdecznie, kiedy zrzuca kolorowy materiał okazuje się, że pod nim skrywa się zwyczajna, podobna do nas, dziewczyna. Każdy z nią tańczy, ciesząc się z bycia razem. Inaczej jednak traktowany jest jej towarzysz – mimo że przez chwilę są w ruchowej relacji, po chwili zostaje porzucony i odepchnięty. Rochna pręży się i próbuje żartować, jednak nawet i to nie przekonuje. Czy właśnie tak traktujemy dziś imigrantów? Czy ktoś, kto ucieka przed wojną ma większą szansę na otrzymanie azylu niż uchodźcy ekonomiczni (np. zza naszej wschodniej granicy)? Doświadczenie społeczne pokazuje jednak, że o wiele łatwiej jest zaakceptować tego, czyja kultura i obyczajowość nie odbiegają za bardzo od „naszej”, a przez to nie stają się trudne w zrozumieniu.
Mikołajczyk nie prezentuje jednej, właściwej wizji świata. Tak trudny i aktualny temat stawia pod znakiem zapytania, byśmy sami odpowiedzieli sobie, jak zachowalibyśmy się względem imigrantów. Społeczność Zakrzewa okazuje się być bardzo otwarta. Pojawiający się w spektaklu film prezentuje postawy i zachowania względem planowanego przyjazdu uchodźcy. Momentami zabawny, momentami poważny daje szansę na dostrzeżenie codziennych zachowań, pomocnych i bardzo znaczących dla kogoś, kto znajduje się w trudnej sytuacji. Z pokazywanego wideo wynika, że imigrant mógłby liczyć w Zakrzewie na gościnę, posiłek, nocleg, pomoc. „Cykadami dźwięczący świt, świadkiem był szczęścia chwil”, śpiewają wszyscy pod koniec spektaklu o Zakrzewie, na nutę „Batumi” Filipinek. Bo to miejsce szczególne, pełne miłości i szczęścia. I gdyby naprawdę jakiś uchodźca zapukał tam do drzwi, jestem pewne, że dostałby wiele ciepła.
Wydawać by się mogło, że ten idylliczny klimat zakończy spektakl. Jednak u Mikołajczyka nic nie jest oczywiste. Nie każdego uchodźcę spotyka przecież piękny los. W ostatniej sekwencji więc morze pochłania imigrantkę, próbującą dostać się na drugi brzeg. Edyta Herbuś w bikini i spódniczce z bananów symbolizuje każdego uchodźcę, któremu nie udało się uciec do lepszego życia. Bo mimo że jest piękna i przyciąga uwagę, to jednak nikt nie pomaga jej, nikt nie podaje dłoni. Od czasu do czasu ktoś wyrzuci w jej stronę koło ratunkowe, które pochłania morze. I nie ma już ratunku znikąd. Podobnie jest z nami, kiedy nieustannie uciekamy. Jeśli nie damy sobie pomóc i będziemy trwać w swoich lękach, one same w końcu nas dopadną.
„Projekt: Bolero” ośmielę się nazwać najlepszą z zakrzewskich prac Mikołaja Mikołajczyka. I nie zależy to od tego, że jest to najnowszy spektakl (a podobno każdy nowy spektakl wywołuje większe emocje niż poprzednie). Przyznać trzeba, że wyraźnie widać tu, jak cała Grupa Spektaklowa GS Zakrzewo się rozwija. Wyróżnić należy wszystkich – starszych, młodszych, a także zaproszonych artystów. Ale jedno, co sprawia, że „Projekt: Bolero” jest inny niż wszystkie poprzednie, jest dojrzałość. Zarówno jeśli chodzi o potraktowanie tematu, jak i o skomponowanie struktury dzieła. Mikołajczyk pokazuje różne punkty widzenia, nie prowokując przy tym. Jest estetyczny, jeśli zaznacza pewne konteksty, to robi to bardzo smacznie, bez przekraczania granic. Dzięki temu o wiele większy i znaczący staje się emocjonalny odbiór spektaklu. Jeśli chodzi natomiast o aspekt reżyserski – to bardzo przemyślana praca, w której każda sekwencja wydaje się idealnie umiejscowiona. Nie ma tu zbędnych środków czy przydługich przeciągnięć scen. Wszystko poukładane zostało w precyzyjnie zaplanowaną całość, poszczególne wątki łączą się ze sobą, powracając stale do głównego tematu. Mimo że Mikołajczyk jest ostry w kreśleniu kompozycji spektaklu (podobnie jak w wypowiadaniu definicji uchodźcy w jednej ze scen), operuje konkretami, które jednak przedstawia w estetycznej formie. Nie idealizuje niepotrzebnie, rozkłada napięcia tak, by widz mógł dokonać refleksji, przy jednoczesnym zachwycie choreografią.